by Karolina

25 centymetrów i 340 gramów

Okiem rodzica - Szafeczka - 4 stycznia, 2016

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam tę historię, zamurowało mnie. Nieczęsto słyszy się coś takiego. Po chwili dotarło do mnie, jak silną trzeba być kobietą, aby poradzić sobie z taką tragedią.

Zbliża się 19 stycznia, czyli dzień, kiedy powinnam poznać Naszą Córeczkę. Torba już spakowana, kącik dla Małej też gotowy. Jestem już zmęczona noszeniem wielkiego brzucha, a jednocześnie niesamowicie szczęśliwa, że to już „tuż tuż”. Nic tylko czekać na pierwsze bóle porodowe :)

I jeszcze kilka miesięcy temu wyobrażałam sobie, że tak właśnie będzie to wyglądało. Ale może od początku…

Od lat zmagam się z chorobą tarczycy, 2 lata temu po 2 latach starań z ówczesnym partnerem o dziecko usłyszałam, że bez wspomagania farmakologicznego nie mam szans na zajście w ciążę. Splot pewnych okoliczności sprawił, że w przeciągu tych 2 lat odłożyłam na bok myśl o macierzyństwie, co pociągnęło za sobą odstawienie leków, które miały mi to zajście umożliwić. Jakież zatem było moje zdziwienie, kiedy z końcem maja tego roku poczułam, że coś jest jednak nie tak. Nie uważam się za osobę przesądną, ale to niezliczona ilość bocianów, które spotykałam podczas wyjazdu na północ Polski skłoniła mnie do myśli, „czyżby?”. I tak, pełna nerwów i w towarzystwie Mojego Mężczyzny, 2 czerwca zobaczyłam na teście dwie kreski. Na początku nie dopuszczałam do siebie tej myśli, bałam się, że to nie ten czas, nie takie okoliczności… Ale radość Mojego Mężczyzny dała mi siłę i kiedy parę dni później zobaczyłam na ekranie monitora ten mały Cud, już wiedziałam, że nie wyobrażam sobie siebie bez tej małej istoty. Ciążę znosiłam nad wyraz dobrze, a jeszcze lepiej wyglądałam ;) Moja radość kiedy poczułam pierwsze ruchy była nie do opisania. Jednak gdzieś w głębi cały czas czułam bliżej nieokreślony strach, że to zbyt piękne, żeby mogło trwać. Niepokój stracił na sile kiedy na kilka dni przed naszymi urodzinami (obydwoje obchodzimy je w sierpniu z kilkudniową różnicą) USG wykazało, że na świat przyjdzie prawidłowo rozwijająca się dziewczynka, nasza Julia. Byliśmy przeszczęśliwi, w kółko oglądaliśmy nagrania z USG, zdjęcia, próbowaliśmy dojść do tego, do kogo nasze małe szczęście jest bardziej podobne.

I tak nasza radość trwała do soboty, 5 września, kiedy to trafiłam na SOR ginekologiczny z objawami poronienia zagrażającego. Całą niedzielę przeleżałam w towarzystwie ciężarnych kobiet czekających na cesarskie cięcie i przywitanie na świecie swoich dzieci. Całą niedzielę zastanawiałam się dlaczego ja nie doczekam takiego momentu… Zastanawiałam się dlaczego mój organizm postanowił zadecydować za mnie i zmusić do wydania Córki na świat w 21 tygodniu ciąży (w związku z tym nie było szans, żeby uratować Małą). Nie otrzymałam odpowiedzi na te pytania, a w poniedziałek, 7 września o godz. 19:55, po 10 godzinach, urodziłam mierzącą 25 cm i ważącą jedynie 340 gramów najpiękniejszą Istotę, jaką miałam okazję w życiu podziwiać. Z tego miejsca muszę podziękować pielęgniarce, która niemal zmusiła mnie do potrzymania Małej. Dzięki niej miałam szansę przez przeszło godzinę trzymać w ramionach moją Iskierkę. Cieszę się, że mogłam to zrobić, że mogłam się pożegnać i że mogłam ją pochować. Dzięki temu mam w sercu wspomnienia, które zawsze będą mi towarzyszyć i miejsce, w którym mogę Ją odwiedzać.

Tygodnie, które nastąpiły później były dziwne… Od wielu osób usłyszałam, że podziwiają mnie za siłę i spokój. Wiele razy zdarzyło mi się jednak uronić łzę lub po prostu wypłakiwać się w rękaw Mojego Mężczyzny, który okazał mi tyle zrozumienia i wsparcia, że utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że jest tym właściwym. Do tej pory zdarza mi się zastanawiać, czy to była moja jedyna szansa i czy kiedykolwiek jeszcze przyjdzie „czas na mnie”. Ale to jedna historia, którą usłyszałam od lekarki pozwoliła mi się pozbierać. Moja ginekolog opowiedziała mi o pacjentce, która przyszła do niej pewnego razu, ubrana na czarno i szlochając powtarzała, że straciła dziecko. I po dłuższym uspakajaniu okazało się, że owszem, straciła 5 lat wcześniej, po drodze jeszcze wydając na świat dwójkę cudownych, zdrowych maluchów. Jednak nie potrafiła się nimi cieszyć, bo przecież straciła tamto jedno. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie chcę być jak ta kobieta… Chcę pamiętać o mojej Córeczce, bo zdążyłam ją pokochać całym sercem, ale nie mogę pozwolić sobie na skupienie się na tym, co straciłam. Muszę, chcę wierzyć, że w przyszłości urodzę dziecko i będę mogła cieszyć się macierzyństwem w pełni. I wiem, że takie myślenie nie umniejsza mojej miłości i tęsknocie do Julii. Wręcz przeciwnie, to Julii zawdzięczam to jak wygląda mój związek z Moim Mężczyzną i to dzięki niej uświadomiłam sobie, że w moim życiu jest miejsce na rolę „Mama”, co skutecznie wypierałam ze swoich myśli. Jestem wdzięczna tej małej Istocie, że pokazała mi czym jest bezwarunkowa miłość i że można cieszyć się życiem, pomimo że podkłada nam ono kłody pod nogi. Wiem, że przede mną jeszcze wiele dni pełnych melancholii i myśli „a co by było, gdyby?”, ale nauczyłam się, że nie są one wcale złe, jeśli po nich przychodzi chęć walki o lepsze jutro.

J.

Autorkę tekstu znam jeszcze ze szkolnej ławki. Namówiłam ją do opisania swojej historii, bo wiem, że dawka jej wewnętrznej siły i chęć do walki o lepsze jutro, mogą przydać się niejednej kobiecie…

Kochana, jestem z Ciebie dumna! Dziękuję Ci za ten tekst. Twoja historia stawia do pionu oraz daje ogromny zastrzyk motywacji do życia i działania, nie tylko kobietom, które muszą stawić czoła podobnym nieszczęściom…

Udostępnij wpis

43 komentarze

  • Asia 4 stycznia, 2016 at 19:06

    Historia wbija w fotel. Ogromne wyrazy współczucia dla koleżanki!

    Odpowiedz
  • Olga 4 stycznia, 2016 at 19:08

    Smuto się zrobiło na blogu ostatnio…

    Odpowiedz
  • merryem 4 stycznia, 2016 at 19:12

    Czytając pierwsze zdanie ”Od lat zmagam się z chorobą tarczycy…” moja myśl to było O KU***. Otóż sama mam niedoczynność tarczycy, kiedyś przestałam brać hormony na ponad rok (młodzieńcza głupota), nie przejmowałam się tym ,że choroba tarczycy może wiązać za sobą takie konsekwencje. Bardzo chce miec w przyszłości dziecko. Czy mogę wiedzieć z jakim konkretnie problemem tarczycy zmagała się autorka tekstu? Czy powodem była sama tarczyca ,czy jeszcze jakieś inne dolegliwości?

    A swoją drogą bardzo Panią podziwiam za to,że jest Pani tak silną kobietą. Strata dziecka to ogromny szok i ból dla każdej matki,a jeszcze trzymanie maleństwa to już w ogóle… :(

    Odpowiedz
    • J. - autorka historii 4 stycznia, 2016 at 19:47

      Zmagam się z niedoczynnością tarczycy, zapalenie typu Hashimoto. Był to jeden z czynników, które wpłynęły na poronienie, ale w gruncie rzeczy najmniej istotny. Ze swojej strony mogę zachęcić tylko do leczenia i regularnych kontroli, a zanim podejmiesz decyzję o zajściu w ciążę zalecam wizytę u endokrynologa i pewnie skończy się na regularnych badaniach i braniu leków – czego ze swojej strony Ci życzę :)

      W razie dodatkowych pytań Karolina przekaże maila do mnie i w miarę możliwości postaram się udzielić odpowiedzi.

      Pozdrawiam :)

      Odpowiedz
      • kasia 14 stycznia, 2016 at 20:43

        Też mam niedoczynność, Hashimoto. Dla pocieszenia piszę, że mam 2 wspaniałych dzieci. Oczywiście nie obyło się bez problemów w ciąży, obie zagrożone. Pierwsza w 6 miesiącu skórcze co minutę, ale udało się wstrzymać. Przez kolejne miesiące na lekach i leżenie z regularnym skórczami co 20 minut przez całą dobę. I tak aż do porodu do 37 tygodnia. Druga ciąża skórcze od 6 tygodnia aż do 40 :) Też cały czas, aż do samego porodu na dużych dawkach leków. Tak więc nie było łatwo ale udało się, więc warto wierzyć i nie porzucac nadziei

        Odpowiedz
    • s_ona 15 stycznia, 2016 at 19:47

      Problemy z tarczycą nigdy nie są problemami związanymi z tym narządem. Tarczyca to taka cholera, która jeżeli choruje to choruje cały organizm. Warto zidentyfikować, które są to organy bo w przypadku niedoczynności i Hashimoto cierpi przysadka mózgowa, jelita (perforują), serce, trzustka (cukrzyca prędzej czy później) i inne – np. w moim przypadku były to nowotwory piersi. Jeżeli leczysz się od dzieciństwa czy okresu dojrzewania warto sprawdzić jaką masz wadę wrodzoną. I tak jak bohaterka artykułu tak i ja poroniłam – szczęście w nieszczęściu wcześnie, bo w 9 tygodniu ciąży.
      A jeżeli Ciebie lekarz endokrynolog nie ostrzegł czym grozi przerwanie leczenia, w tym jak wygląda sytuacja z zachodzeniem w ciążę, to go zmień, bo to konował a nie lekarz.

      Odpowiedz
    • wiki 15 stycznia, 2016 at 22:16

      Ja podobnie jak autorka tekstu mam chorą tarczycę u mnie jest niedoczynność , jeszcze przed zachorowaniem na tarczycę urodziłam syna dzis ma prawie 18 lat potem poroniłam 4 razy, później nie mogłam zajść w ciążę mimo leczenia farmakologicznego no i poddałam się ….Jednak życie ma swoje plany po 16 latach urodziłam drugiego synka oczywiście była to tak zwana wpadka już nie planowaliśmy powiększenia rodziny lekarz stwierdził u mnie niepłodność wtórną więc się nie zabezpieczaliśmy i takie ogromne szczęście nas spotkało .To moja historia tak na pocieszenie i nie poddawajcie sie dziewczyny warto walczyć o bycie Matką

      Odpowiedz
  • Paula 4 stycznia, 2016 at 19:16

    Dwa miesiące temu przeżyłam podobną sytuację:( Czytając takie historie myślę sobie, że też muszę być taka silna!

    Odpowiedz
    • J. - autorka historii 4 stycznia, 2016 at 20:09

      Na pewno będziesz! Życzę Ci tego z całego serca :)

      Pozdrawiam ciepło :)

      Odpowiedz
  • salusiowa 4 stycznia, 2016 at 19:50

    Smutna historia, jednak taka prawdziwa.. coraz częściej się z tym spotykamy.. czasami tj. W tej historii z powodu choroby, a czasem bo późno się decydujemy.. odkładamy rzeczy ważne goniąc za czymś..co nie ma znaczenia! O tym tu: http://salusiowo.blogspot.com/2016/01/najlepsza-pora-na-dziecko.html?m=1

    Odpowiedz
  • Maja 4 stycznia, 2016 at 19:59

    Przesyłam autorce tekstu mnóstwo słońca!

    Odpowiedz
    • J. - autorka historii 4 stycznia, 2016 at 20:08

      Dziękuję i przesyłam również, przyda się dużo ciepła przy takiej aurze :)

      Odpowiedz
  • Czarna 4 stycznia, 2016 at 20:18

    Takie tragedie zdarzają się bardzo często, tylko nikt o tym nie mówi… Pomyślałam, że jak już piszesz tą historię, to pierwszy raz ja opowiem swoją…

    Pół roku temu urodziłam synka w 22 tygodniu ciąży… Był Naszym pierwszym dzieckiem, wyczekanym, pokochanym od momentu dwóch kresek na teście, największym szczęściem. Ciąża przebiega bez dolegliwości, wszystkie USG prawidłowe, nic nie wskazywało, że coś jest nie tak, nic. Niestety pewnego dnia na kolejnej rutynowej jakich w ciąży wiele wizycie u ginekologa okazało się, że serduszko nie bije. I zaczął się horror. Milion myśli, wielkie niedowierzanie, morze łez, pytania dlaczego my, przecież wszystko było dobrze, dbałam o nas, wyniki badań dobre, byłam pod obieką dwóch lekarzy [też choruję na niedoczynność tarczycy i dodatkowo Hashimoto]. A potem kolejny ból tym razem fizyczny i czekanie… bo trzy dni rodziłam Nasze maleństwo, bo ciało nie gotowe jeszcze na poród. Wiedziałam, że muszę urodzić naturalnie, żeby na przyszłość było dobrze, żebym mogła jeszcze mieć dzieci, tak mi mówili… Trafiliśmy do wspaniałego szpitala [państwowego jakby kto bytał, jednak takie sie zdarzają i zdarzają wspaniali ludzi bo to wtedy było najważniejsze], dostaliśmy osobna salę, ale i tak co jakiś czas było słychać płacz nowo urodzonego dziecka, Nasze miało nie zapłakać nigdy… Kajetan urodził się o 8:55 rano, miał 22 cm i ważył 400 gram, mogliśmy go potrzymać, przytulić, pocałować, pożegnać się… chcieliśmy to zrobić, żeby potem nie żałować całe życie… był taki śliczny, tylko malutki, miał włoski i paznokcie, zapamiętamy jak wyglądał na zawsze. To zawsze będzie Nasze pierwsze dziecko. Następnego dnia mogliśmy go pochować. Możemy go odwiedzać i tak być przy nim. Ból nawet teraz jest nie do opisania, dla Nas świat się zawalił. Rodzice nigdy nie powinni chować na cmentarzu swoich dzieci.
    Teraz staramy się jakoś żyć dalej, jest ciężko, wokół pełno małych dzieci albo przyszłych rodziców, cieszymy się razem z nimi ale i serce niewyobrażalnie boli i wkółko każdego dnia pyta dlaczego naszego dziecka z nami nie ma, wszystkie marzenia, plany legły w gruzach. Ale gdy ktoś mnie pyta czy mam dzieci, to odpowiadam, że tak mam syna… tylko w niebie.
    Życie potrafi być bardzo brutalne…

    Ludzie, rodzice, jeśli macie dzieci, to każdego dnia dziękujcie Bogu za ten cud i szczęście, bo nawet nie wiecie jak inni cierpią gdy nie mogą ich mieć.

    I znowu płaczę, ale płacz pomaga, czas też, choć smutek i żal pozostaną na zawsze.

    Odpowiedz
    • J. - autorka historii 4 stycznia, 2016 at 20:36

      Łzy stanęły mi w oczach, kiedy czytałam Twoją historię. W tym całym nieszczęściu, cieszę się, że trafiliście pod dobrą opiekę i wspólnie mogliście pożegnać Synka. Ja musiałam sama się żegnać z Córeczką(z SOR wylądowałam na porodówce, gdzie nie były możliwe odwiedziny a dopiero po porodzie poinformowano mnie, że mogłam zadzwonić po Mojego) i czekać 2 tygodnie na pochówek(Mała urodziła się żywa, więc standardowo musieli wykonać badania).
      Chciałabym Wam przesłać jak najwięcej ciepła i siły oraz wiary w to, że będzie dobrze.

      Odpowiedz
      • Czarna 4 stycznia, 2016 at 21:19

        Tak, mąż był cały czas ze mną, i na oddziale ginekologicznym i na porodówce, nawet na jedną noc dostał łóżko koło mnie, bo było wolne, a na kolejne spał na krześle obok, jesli można nazwać to spaniem… To że był ze mną, pomagał, trzymał za rękę, był dzielny, nie oddstępował przy badaniach, zaglądał lekarzom na ręce… Nie wyobrażam sobie jakbym przez to przeszła bez Niego… dzięki mojemu mężowi jakoś to przeżyłam, bo wtedy to miałam ochotę umrzeć i być już razem z moim maleństwem…
        To co Nam się przydażyło, zbliżyło Nas do siebie jeszcze bardziej [choć myślałam, że to już nie możliwe], i jestem na milion procent pewna, że to mężczyzna moje życia i że kiedyś będzie wspaniałym tatą… bo mamy nadzieję, że będziemy mieli jeszcze dziecko.

        Autorko historii i wszystkie inne kobiety, które straciły dzieci [jest ich naprawdę dużo, przeglądając internet trafiłam na wiele stron, teraz już mogę to robić] pamiętajcie, że Wasze Aniołki są w niebie i na pewno mają tam bardzo dobrze, a kiedyś przyjdzie dzień w którym będziecie mogły znowu być razem… Mi taka myśl pomaga.
        Pozdrawiam

        Odpowiedz
        • Szafeczka 5 stycznia, 2016 at 10:28

          Czarna, dziękuję Ci że podzieliłaś się z nami swoją historią! Przesyłam Ci mnóstwo pozytywnej energii i uśmiechu!

          Odpowiedz
  • aga 4 stycznia, 2016 at 21:42

    Ja stracilam moje dziecko w trzecim miesiacu- ludzie mi mowili to jeszcze nie bylo dziecko, nie ty pierwsza nie ostatnia, lepiej teraz niz zeby mialo urodzic sie chore, nic nie pomoglo, dalej strasznie boli, ciagle sie zastanawiam czy bylby chlopiec czy dziewczynka.

    Odpowiedz
  • katia 4 stycznia, 2016 at 22:22

    Ja urodziłam w 17 tc żywą córeczkę (tydzien po tym jak poczulam pierwsze ruchy).Od tego czasu minęło 5 lat i w moim życiu nastąpiły jeszcze 2tragedie do dzis niemoge sobie wybaczyc ze nie chcialam jej wtedy zobaczyć,dotknąć. Mam żal sama do siebie ale i do personelu szpitala. Nie płacze już codziennie ale codziennie o Niej myślę… 2 lata temu zostałam mamą pięknej dziewczynki-ból jest mniejszy ale żal do siebie ze jej nie przytulilam chyba sie zwiększył

    Odpowiedz
    • Klaudia 5 stycznia, 2016 at 22:01

      Ona to wie gdzieś tam daleko i nie obwiniaj się, bo nikt nie uczy jak się zachować w okolicznościach takiej tragedii. Całą tę miłość, której nie zdążyłaś jej okazać przelej na swoją córeczkę. Bądź szczęśliwa!

      Odpowiedz
      • Szafeczka 6 stycznia, 2016 at 22:01

        Katia życzę Ci dużo siły! Tak jak pisze Klaudia przelej całą swoją miłość na córkę! Ściskam Was!

        Odpowiedz
  • MBP 4 stycznia, 2016 at 23:26

    Ja nie mialam 'szczescia’ poczuc ruchow mojego malenstwa ale dla mnie dzien 26 listopada, dzien w ktorym urodzilabym nasze wyczekane pierwsze malenstwo a zarazem dzien urodzin mojego M. byl jednym z najtrudniejszych. Duzo sil dla Twojej znajomej i wszystkich mam, tych Aniolkowych rowniez. :-)

    Odpowiedz
  • Anita 5 stycznia, 2016 at 10:30

    Jak dla mnie to najgorsza rzecz jaka może spotkać mamę :( Dużo siły przesyłam! Trzymajcie się!

    Odpowiedz
  • Renata 5 stycznia, 2016 at 10:36

    O matko jak się poryczałam :( :(

    Odpowiedz
  • Ka 5 stycznia, 2016 at 12:13

    Dużo mi dał ten tekst. Dziękuję!

    Odpowiedz
  • as 5 stycznia, 2016 at 14:57

    Mam 5-cio letnią córkę. W czerwcu straciłam syna w 20 t.c., 14 cm – 290g. Tak po prostu, jak ONA. Teraz jestem w 15 t.c. Strach i niepewność paraliżuje. Potwornie. Koszmar nad koszmary…

    Odpowiedz
    • Szafeczka 6 stycznia, 2016 at 22:03

      Najważniejsze to myśleć pozytywnie! To naprawdę działa! Trzymaj się, wszystko będzie dobrze ;)

      Odpowiedz
  • emilyhome 5 stycznia, 2016 at 21:42

    ryczę nad klawiaturą…chciałabym Was wszystkie przytulić, tak strasznie mi przykro, że Was to spotkało:(jesteście bardzo dzielne

    Odpowiedz
    • Asia K 14 stycznia, 2016 at 21:44

      Mi rownierz przydazyl sie ten koszmat i to dwa razy stracilam moje kochane aniolki,nie ma dnia zebym o nich nie myslala. Dziekuje Bogu codziennie ze mam dwoch wspanialych synow.Maz jest dla mnie wielkim oparciem.Chcielibysmy miec jeszcze cireczke „Zosie” ale bardzo sie boje,nie chcialabym znowu tego prtezywac.

      Odpowiedz
  • Klaudia 5 stycznia, 2016 at 21:56

    Życzę Pani wielu wspaniałych dni, pełnych szczęścia i miłości. I życzę, żeby wszystko się dobrze potoczyło, a kolejna ciąża zakończyła pięknym porodem zdrowego maleństwa. Jest Pani szczęściarą mając u boku takiego mężczyznę i serdecznych ludzi wokół. Proszę o tym pamiętać i tak jak Pani pisała cieszyć się życiem :)
    http://www.majniaki.pl
    http://www.szafamajniaka.blogspot.com

    Odpowiedz
  • M 8 stycznia, 2016 at 02:07

    Rozumiem autorkę historii doskonale. Również straciłam synka w 22 tygodniu. Żył tylko 3h ale mogłam Go przez chwilę trzymać na rękach. Tamtego dnia po prostu pękło mi serce. Z moim bólem zostałam sama. I tylko sama mogłam sobie z nim poradzić. Rodzice nie wiedzieli jak mi pomóc ,w szpitalu porażka, w partnerze też nie miałam oparcia. On to przeżył na swój sposób, każde z nas zamknęło się w sobie. Patrząc z perspektywy czasu – byłam silna i sama sobie z tym wszystkim poradziłam. Nasz związek nie przetrwał, byliśmy ze sobą jeszcze prawie 3 lata, ale powód rozstania był inny. Synka odwiedzamy na cmentarzu. Dziś jestem szczęśliwą mężatką i mamą córeczki i synka. Wtedy myślałam, że moje życie się skończyło i nic dobrego mnie już nie spotka. A teraz – mam swoje skarby i nie wyobrażam sobie świata bez nich, to jest największe szczęście jakie mnie spotkało. Mimo, że od tamtego czasu minęło sporo czasu, ból i pamięć o moim synku zawsze będzie w moim sercu, tego się po prostu nie zapomina i to zawsze boli. Autorko , wiem , że jest Ci ciężko, ale uwierz mi , jeszcze zaświeci dla Ciebie słońce… tak jak dla mnie zaświeciło ….

    Odpowiedz
    • Szafeczka 8 stycznia, 2016 at 18:14

      Nawet nie wiesz jak się cieszę, że udało Ci się ułożyć życie na nowo! Wszystkiego dobrego!

      Odpowiedz
  • Marta 9 stycznia, 2016 at 21:36

    Mam to szczęście ze jestem w domu z 12 dniowym malenstwem. Ale miesiąc spędzony wcześniej na patologii ciąży był pełen takich historii. Poronien, porodów przed 24 tygodniem kończących się śmiercią dziecka, kruszynkami na neonatologii które spędza tam kilka miesięcy! Na 13 poznanych tam kobiet tylko 2 nie miały za sobą jakiejś tragedii. Te wszystkie złe rzeczy są bardziej powszechne niż myślimy

    Odpowiedz
    • Szafeczka 10 stycznia, 2016 at 15:50

      Najgorsze jest to, że te kobiety wcale nie są otoczone opieką psychologa :(

      Odpowiedz
  • Paulina2002 14 stycznia, 2016 at 21:23

    Ja też straciłam mojego Aniołka… Ciąża obumarła… :-( choć minęło już 8 miesięćy to ból nie minął, ani troszkę. Ale może od początku, choruje od kilkunastu lat na zespół PCO, leki mi nie pomagały choć długo starałam się z mężem o dzidzie. Jednak po zabiegu udrażniania jajowodów udało sie i jest z nami od 2 lat i 4 miesiecy Zosia. ;-) W kwietniu bieżącego roku coś mi się nie podobalo w moim samopoczuciu, zrobiłam test, moja radosc byla tak ogromna gdy zobaczylam dwie kreski, bez leczenia, wspomagania farmakoligicznego. Poszlam na l4, dbalam o siebie, jezdzilam co dwa tygodnie do lekarza i wg niego ciaza ksiazkowaz nagle 26 maja zaczelam krwawic… szpital, badania… 27 maja usg i wyrok- ciaza obumarla :-( moj swiat runal… dlaczego ja? czemu nie moglam ujrzec, przytulic mojego skarba? i to glupie gadanie, masz jedno dzieclo powinnas sie cieszyc. . .

    Odpowiedz
  • Dorota 14 stycznia, 2016 at 21:50

    Bardzo wzruszająca historia… lecz znam ją doskonale sama straciłam dwie ciąże jednak nie poddała się(mimo że lekarze nie dawali mi żadnych już nadziei ) jednak mąż uświadomił mi że skoro nie możemy mieć dzidziusia z brzuszka to możemy mieć z serduszka i tak się stało adoptowalismy córeczkę a za 9 miesięcy urodziłam drugą i to zdrowa córeczkę. Tak się stało że w jednym roku zostaliśmy rodzicami dwóch najważniejszych dla nas księżniczek pozdrawiam i życzę wszystkim powodzenia

    Odpowiedz
  • Tonks 14 stycznia, 2016 at 22:20

    Straciłam pierwszą ciążę w 8 tygodniu, ale teraz widzę, że było mi się z tym „łatwiej” pogodzić niż Tobie. Pragnę przesłać Ci nieobliczalnie wielkie pokłady miłości i wiary. Mam Hashimoto i niedoczynność tarczycy, do tego doszło jeszcze pco. Bardzo chciałam zostać matką i wiedziałam że to musi się udać, inaczej żądałabym powtórki z życia i nie obchodzi mnie to jakby miało się to wydarzyć. Pisząc to spoglądam znad laptopa na mój największy Skarb – ośmiotygodniowego synka. Czekam na taką samą wiadomość od Ciebie, bo wiem, że będziesz wspaniałą matką! Podziwiam Cię za niesamowitą siłę, jesteś superbohaterką o niewyobrażalnej mocy.

    Odpowiedz
  • Jolka 15 stycznia, 2016 at 08:01

    Moja mała urodziła się w 31 tyg miała 950 gr. i 32 cm była taka malutka , że najmniejszy pampers był jej po szyjkę . Miała wrodzone zapalenie płuc i dużo innych rzeczy . Miała silną anemie podawali jej moją krew . Do 5 miesiąca walczyliśmy z anemią .A tera jest dużą dziewczynką ma 6 lat jest silna i zdrowa .

    Odpowiedz
  • taka ja 15 stycznia, 2016 at 09:03

    Pierwszą ciążę straciłam w 8 tygodniu. Przeżywałam i cierpiałam bardzo, nikt mnie nie rozumiał… wszyscy mówili, że jeszcze będę miała dzieci. Po 8 mies. zaszłam w ciążę, urodziłam synka. Rok po porodzie zaszłam w kolejna ciążę, pomimo że ciąża przebiegała prawidłowa a synek dostał 10 pkt gdy miał 5 tyg. wykryto wadę serca, po dwóch skomplikowanych operacjach, ciągłych pobytach w szpitalach zmarł w wieku 6 mies. Minęło już 4,5 roku a ja wciąż cierpię i tęsknię, każdego dnia coraz bardziej. Zostałam z tym sama, znajomi się odwrócili, jakby to była jakaś choroba zakaźna. Nawet rodzina na mnie naskoczyła gdy nie poszłam na wesele, które było w dniu śmierci mojego syna. Jak to, przecież minęło tyle czasu a ja przeżywam? Ból po stracie dziecka jest nie do opisania a czas wcale nie leczy ran ale o tym wie tylko matka, która to przeżyła.

    Odpowiedz
  • ewelina 15 stycznia, 2016 at 11:39

    przeszlam dokladnie to samo… 23 tydzien ciazy.
    szczesliwie udalo mi sie potem wylezec kolejna ciaze i mam 2,5letniego synka.

    Odpowiedz
  • mama 15 stycznia, 2016 at 16:42

    Smutna historia ale prawdziwa ,ja poronilam 2 razy 9 i 12 tydzien ,wiem co przezywa autorka nie wazne ktory to tydzien kazda strata tak samo boli ,od prawie 4 lat jestem najszczesliwszą mamusio kochanego synka

    Odpowiedz
  • Xyz 15 stycznia, 2016 at 19:26

    Tez mam niedoczynnosc tarczycy. Urodzilam 39 mcy temu syna :) ciaza trwala bez problemow ;) wiem ze ma wplyw na to ze moga byc problemy z zajsciem w ciaze ale o poronieniu pierwsze slysze. Choruje 8 lat .

    Odpowiedz
  • mama 22 września, 2016 at 08:34

    2010r.Jestem po poronieniu (18 tydzień) -nie mogę do dziś zapomnieć tego dnia.2012r.Zachodzę w wyczekiwaną ciążę -do 5 miesiąca wszystko ok. i nadchodzi dzień kiedy lekarz oznajmia , że dzieciątko nie przeżyje ( małowodzie na granicy bezwodzia ) czekam na śmierć mojej kruszynki w moim brzuszku .Decyzja o aborcji zaproponowana przez lekarza – nie zgadzam się kategorycznie ! KOCHAM dzidziusia ,noszę pod sercem …….21.10.2012r. bóle porodowe , rodzę syneczka 1600g……maluszek nie otworzył oczek ,nie zapłakał ,leżał cichutko….mogłam GO potrzymać ,pożegnać ,popatrzeć ostatni raz ……2 godziny póżniej umiera mój SKARB ….schorzenie ZESPÓŁ POTTERA zabrało mi szczęście!!!!! Dziękuję mojemu mężowi i synowi ,że tak mocno dali mi oparcie w tych chwilach (boli mimo wszystko cały czas …..) Odwiedzamy grobik Adasia ….

    Odpowiedz
  • Zostaw komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    Zobacz najnowsze wpisy!