Pierwsza choroba pod koniec października to i tak dobry wynik, jak na początek roku szkolnego. Córka na „L4”, a obowiązków i pracy wcale nie mniej… tylko więcej! Znasz to?
Dzwoni budzik. A nie, chwila moment, „przychodzi budzik”! Muszę już wstawać? Przecież mamy dziś wolne… Jeszcze minutkę? Ok, trzeba wstać i zrobić śniadanie, dać syropy, zaparzyć rumianek i koniecznie przed podaniem miodu przestudzić. Wtedy będzie zdrowiej!
Jak na poniedziałkowy poranek coś jest za spokojnie. Co ja muszę zrobić? Odpisać na maile, zadzwonić w sto miejsc, jednak dziś jest poniedziałek wyjątkowy… Piszę maile po trzy razy, bo ciągle coś i ktoś, rozmawiam przez telefon podpierając go ramieniem i gram w „zgadnij kto to”. Kończę rozmawiać, a po chwili dzwoni kurier – będzie za 30 minut.
Ok, to poczekam, a w tym czasie możemy się jeszcze chwilkę pobawić. Rozkładamy piankolinę. Tak, to był genialny pomysł! Sypie się to niemiłosiernie i jest wszędzie. Nawet na ścianie i skarpetkach. Po zabawie wyjmuję odkurzacz, a z niego wysypuje się ryż. !@#$%. Sprzątam, wymieniam worek i zabieram się za odkurzanie. Chwila, przecież za kilka minut będzie kurier, a ja nie usłyszę dzwonka.
Zamykam kuchnię z całym tym bałaganem i czekam… może coś jeszcze zdążę napisać. Siadam do komputera… i dzwoni. Kurier? Nie, przedstawicielka jedna z organizacji charytatywnych. Chce zająć chwilkę, ale jak mam ją wpuścić do kuchni? Co ona sobie pomyśli gdy zobaczy cały ten bałagan? Mówię, że jestem bardzo zajęta i czy możemy jakoś później… „Nie ma problemu, będę tu wieczorem”. Oddycham z ulgą. Minutę późńiej przychodzi kurier i mogę zabrać się za odkurzanie. Przy okazji ogarnę resztę pokoi. Podczas odkurzania okazuje się, że piankolina jest też na dywanie. Nieplanowane pranie? Co to dla mnie! (Tak, jedna z zalet naszego dzierganego dywanu – można prać w pralce!)
Wkładam go do pralki. Ledwo się mieści – dopycham zapierając się nogami o ścianę. Odpalam maszynę, ale jakoś tak mi te drzwi wypycha. Siedzę więc przy tej pralce w obawie, że zaraz się otworzy. Jeszcze mi powodzi tu brakuje… Która to godzina? Południe, jak tan czas szybko leci. Lecę do kuchni robię obiad i rosół, koniecznie rosół na przeziębienie dla córki. Teraz jeszcze tylko 10 min na mierzenie gorączki. Schodzi nam trochę dłużej, bo zaczytałyśmy się. O małej drzemce już nie wspominając.
Niebawem przyjdzie mąż i będę mogła spokojnie iść na zakupy dla babci. Zaczynam się zbierać, sięgam po szczotkę, a strącam przy okazji swój ulubiony lakier do paznokci. Przychodzi mąż i widzi mnie w łazience całą w nerwach i mówi „to Ty już idź, a ja posprzątam”.
Idąc do sklepu myślę sobie… „rany, przecież ja dziś kompletnie nic nie zrobiłam”. Znasz to doskonale prawda? I tylko inna mama Cię zrozumie…
22 komentarze
Oj Kochana czy ja to znam? Codzienność ;)
Pocieszyłaś ;)
haha zawsze mam tak, że jak zabiorę się za odkurzanie czy suszenie włosów to dzwoni dzwonek do drzwi lub telefon! Zawsze! :D
Im mam gorszy dzień, tym moje dziecko chce bawić się w bardziej „brudzącą” zabawę – samo życie ;)
standard :D
Pamiętam jak kiedyś włożyłam do pralki największego misia jakiego moja córka miała. Siedziałam w łazience przez godzinę i czekałam czy się coś stanie czy nie ;)
Rozumiem, że miś miał dwa metry? :)
Dokładnie! :)
Tak własnie wygląda większość moich dni! :)
A co ja mam powiedzieć, gdy na głowie mam dwójkę chorych dzieci? Wtedy zaczyna się hardcore! :)
Prawdziwe!
Miałam ostatnio bardzo podobny dzień! Na szczęście zadzwoniłam po teściową która szybko nadjechała z odsieczą! :) Jak widać czasami się przydaje :D
Tak wyglądał mój cały ostatni tydzień, choć Młoda nie byłą chora i chodziła do przedszkola…
My matki, to jednak mamy przerąbane ;)
Dziewczyny, katastrofą jest kiedy to mąż i córka są chorzy w tym samym czasie ! To jest dopiero hardcore ;)
To jest koniec świata! :D
Dokładnie to koniec świata! Bo mężczyźni nie chorują… oni walczą o życie! :)
znam to doskonale, jakbym widziała siebie tylko u mnie jest o tyle gorzej, że jak coś robię to z początku jestem dumna, że coś zrobiłam bo widze nawet efekt ale za chwile dzieci i mąż (trzecie dziecko) doprowadzają do stanu wyjściowego a nawet gorzej i wtedy ręce mi opadają
Cóż… skąd ja to znam ;) Doskonale Cię rozumiem!
Dlatego gdy której z naszych dzieci jest chore to mąż z nimi zostaje! A co! :)
he he i bardzo dobrze! :)
a czy u Was też występuje takie ciekawe „zjawisko” :) ze jak już macie super dzień, do południa chałupa względnie ogarnięta obiad podszykowany i Bóg jeden wie co jeszcze to na drugi dzień praktycznie zawsze będzie właśnie „o rany, ja dziś nic nie zrobiłam!”? U mnie to najczęściej tak wygląda :P