W „karierze” każdej matki przychodzi taki moment, kiedy musimy pogodzić się z pierwszym wyjazdem dziecka bez rodziców. To przecież jak przecięcie pępowiny! Dla niektórych to jest wyjazd z babcią na ferie lub wakacje, a dla innych zielona szkoła czy kolonia. U nas pretekstem do pierwszego dłuższego rozstania było zielone przedszkole. Jak to przeżyliśmy? O tym poniżej.
Na usłyszane podczas zebrania hasło „zielone przedszkole” większość z nas reagowała tak samo – wielkie oczy, przyspieszony puls, ewentualnie lekki stan przedzawałowy. Zielone przedszkole? Mój maluszek? Na pięć dni!? Bez kontaktu z rodzicami? Co to to nie!
Dopiero później nadchodziła chwila refleksji i rozmowy. Rodziców z dziećmi, Pań z rodzicami i rodziców z Paniami. Gdy już wszyscy sobie porozmawiali okazało się, że nie jest tak źle. Panie mają doświadczenie w takich wyjazdach, a dzieci nagle jak zaczarowane zachciały tam jechać. Nie wiem jak to się stało, ale tak z dnia na dzień! To musiała być jakaś propaganda w przedszkolu ;)
Oczywiście delikatny stres wciąż towarzyszył. Bałam się czy sobie poradzi, czy nie będzie chciała wracać… no i nie wiedziałam co sama zrobię, gdy będę miała wolne od dziecka przez pięć dni. W dzień wyjazdu obudziło nas wołanie „mamooooo ja jednak nie chcę jechać”. Super. Minęło 15 minut i zachciało się znów. Zbieranie, pakowanie i papa. Dziecko zabrali :)
Jak było? Świetnie! Bez telefonów od Pań, płaczu i chęci powrotu. Pięć wspaniale spędzonych przez dzieci dni, gdy 24h na dobę spędzały czas ze swoimi przyjaciółmi.
Jak u nas? W pierwszy dzień troszkę dziwnie, ale później wpadliśmy w wir pracy i jakoś zleciało ;)
Dlaczego o tym piszę? Obawiałam się tego wyjazdu i nie ma co tu ściemniać. W pierwszy dzień co kwadrans zastanawiałam się co ona tam robi, czy je, czy śpi. Dostawaliśmy jedynie SMSy z informacją co u dzieci i to wystarczyło. Byłam spokojna. Pępowina odcięta!
Taki wyjazd to większy stres dla nas niż dla dzieci. Zawsze się będziemy o nie martwić i to dobrze! Tylko oby nie przesadzać. Dzieci natomiast trzeba do wyjazdu dobrze przygotować. Nie wprowadzać nerwowej atmosfery. Nie opowiadać jak to będzie się tęskniło i że z tego wszystkiego to się uschnie…
Pozytywne opowieści, zapowiedź wycieczek i zabaw, doprawione odrobiną naszych wspomnień z wyjazdów (dla dzieci to archeologia, ale pomaga) i nie ma się czego bać! Dlatego jeśli zastanawiasz się właśnie czy Twój bąbelek poradzi sobie na takim wyjeździe to wiedz jedno – poradzi sobie na pewno :)
A Wy jesteście już po „odcięciu pępowiny”? ;)
42 komentarze
Trochę mnie przeraża wizja zielonego przedszkola… A swoją drogą pierwszy raz o czymś takim słyszę ;) Zobaczymy czy w naszym przedszkolu zorganizują taki wyjazd :)
Też nigdy wcześniej nie słyszałam o zielonym przedszkolu ;) Uważam że taki wyjazd przydałby się każdemu dziecku… i rodzicom też ;)
właśnie w piątek moja 4 letnia chrześniaczka wróciła z zielonego przedszkola
ja gdy tylko usłyszałam o tym pomyśle w głowie pojawiła mi się jedna myśl „biedne te panie” mała to niezły rozbójnik, ale okazało się, że dała sobie świetnie radę i była mega grzeczna
wszytsko odbyło się w takim samym trybie jak u Was bez telefonów, tylko codziennie sms lub krótki mail ze zdjęciami dzieciaków
ponoć dzieci zachwycone, tak sobie myślę, że moje córka chyba jednak nie dałaby rady niestety :( czasem zostaje na noc u babć, ale zawsze bardzo tęskni… z drugiej strony może właśnie takie gwałtowne przecięcie pępowiny by jej pomogło?
nie wiem nie chce próbować bo chyba bardziej bym to przeżyła niż ona :D
4 letnia? No no takie maluszki u nas jeszcze nie jeżdżą na zielone przedszkola… ale jak widać można nawet w tym wieku! I bardzo dobrze! :)
Ja byłam na takim wyjeździe jako 4-latka, razem z grupą przedszkolną mojego starszego (2 lata) brata. Do dziś pamiętam ten wyjazd i jest to jedno z moich najwcześniejszych wspomnień ;). Muszę dodać, że mama też się bała, bo noc u dziadków często kończyła się płaczem, a jak się okazuje w towarzystwie tylu dzieci nawet nie pomyślałam o tym, żeby zatęsknić. Nie ma się czego bać :).
P.S. Mam nadzieję, że to samo powiem jak sama będę miała dzieci ;)
Ostatnimy czasy nie słyszałam wyjazdów pt „zielone przedszkole” a tu czytam tytuł i szok :) pozytywny oczywiście. Sama jako przedszkolak w 3 grupie byłam w Sopocie na wyjeździe i w 4 grupie byłam w górach. Mam małe przebłyski i miłe wspomnienia :)
Ja mam okropne wspomnienia z zielonej szkoły. Pierwszego dnia dostałam wysokiej gorączki a następnego rodzice po mnie przyjechali 300 km :( Może w tym roku będzie lepiej.
Trzymam kciuki aby było lepiej! :)
U nas również pępowina już przecięta :) Córka miała 8 lat kiedy pierwszy raz pojechała na obóz! A jaka była dumna z siebie! Było warto!!
To Wasze drugie zdjęcie jest cudowne! :)
Nie wiedziałam że istnieje coś takiego! wielkie wow! :) Nie wyobrażam sobie synka na takiej wycieczce… jestem bardzo ciekawa czy dałby sobie radę ;) no i ta pępowina wreszcie by się ciiut przecięła!
mój synek, wtedy zaledwie 3 latek, wyjechał… ja z wielkim brzucem bez nadzieji na zobaczenie swoich stóp z uwagi na 8 miesiąc ciązy zostałam, z tęksnotą. On wyjechał po raz pierwszy na tak długo, 2 tygodnie pełne tęsknoty i telefonów. Ale był z dziadkami swymi ukochanymi, nad morzem naszym kochanym. Jeszcze gdyby nie odległośc nas dzieląca, ponad 800 km drogi. Nie chciał ze mna przez telefon rozmawiać, bo… nie miał czasu :) teraz szykujemy się na kolejny wyjazd , znowu wyjedzie, na 2 tygodnie, może teraz ze mną zechce porozmawiać przez telefon choć raz ? Ale teraz już się nie boję, wiem, że damy radę. zawsze był taki odważny , a odcięta pępowina była już w wieku 7 miesięcy kiedy do niani swej zawitał i zostawał na długie godziny. Mój kochany samodzielny teraz 4 latek :)
No no! A podobno trudniej się odciąć mamie od syna niż od córki ;) Gratuluję! :)
Teraz dopiero dochodzę do wniosku jak dużo dają takie wyjazdy dziecku i rodzicom ;)
Moja córeczka ma dopiero 3 lata, ale jak pomyśle, że ma np do Polski pojechać beze mnie to po prostu sobie tego nie wyobrażam :). Może jak będzie starsza to mój strach się zmniejszy…
Na pewno tak będzie! :)
Dziecko, nawet małe, potrzebuje czasem przerwy od rodziców i zasługuje na dłuższy odpoczynek w gronie rówieśników. Na pewno wychodzi to na dobre :) A rodzice – cóż, też potrzebują relaksu :) Pozdrawiam!
Cudne to wasze wspolne zdjecie:)
Genialny pomysł z tym zielonym przedszkolem! Mój ma już 8 lat, chcemy wysłać go w te wakacje na obóz sportowy z chłopakami, z którymi trenuje od roku czasu i trenerami, których zna już prawie 2 lata i jednym słowem dupa… U nas pępowina nie odcięta :(
Może trener spróbowałby coś zdziałać? :) U nas Panie w przedszkolu w jeden dzień przekonały dzieci ;)
Trenerzy próbują, ja zresztą też, ale wszystko z wyczuciem i delikatnie, żeby nie poczuł się jakoś osaczony i w końcu pojechał tam z przymusu. Jeszcze trochę czasu mamy, a jak w tym roku się nie zdecyduje, to w przyszłym będziemy próbować znowu ;)
Trzymam zatem kciuki! :)
A może założy Pani snapchat?
Raczej nie, gdyż cenię sobie jakość zdjęć i filmów, którymi się dzielimy z Wami… oraz prywatność ;)
Tak czytam twój wpis i oczami wyobraźni widzę siebie całą spiętą gdy moja Li stwierdza, że pojedzie na takie zielone przedszkole…Ale to dopiero za rok… I jakkolwiek wychowujemy ją w nurcie dużej samodzielności i ciekawości świata to i tak wiem, że tak jak Ty będę przerażona na początku jej pierwszego samodzielnego wyjazdu bez nas….
Dacie radę! :) Rok temu też nie wyobrażałam sobie takiego wyjazdu ;)
My jesteśmy przed zielonym przedszkolem. Córka jedzie pod koniec czerwca na 3 dni i pomimo, że się trochę denerwuję i łza się w oku kręci na samą myśl, to przeszło mi przez myśl, żeby przemycić im też 3-letniego syna;)
haha <3
My się na taki wyjazd nie zdecydowaliśmy. I żeby nie było – puściłabym ją bez wątpliwości czy sobie poradzi itd. U nas poszło o finanse, bo jednak to dość droga impreza i do tego córka często choruje. Ciężko powiedzieć, czy akurat wtedy by była zdrowa.
Takie wyjazdy często uodparniają :)
Napiszę z własnego doświadczenia ;)
Mam 24 lata (no dobra, za trzy tygodnie :P), jestem jedynaczką. Wychowywała mnie mama i babcia, zawsze byłam rozpieszczona do granic możliwości i wszystko robiono za mnie. Długo nie umiałam sama poskładać ubrania – to taki przykład prozaicznej czynności. Na pierwszy samodzielny wyjazd pojechałam mając osiem-dziewięć lat, byłam w drugiej albo trzeciej (na 80% w drugiej) klasie podstawówki i zabrali nas na zieloną szkołę do Czech. W autokarze jechały z nami młodsze o rok dzieci. Nie pamiętam, ile trwał wyjazd – jakoś 10 dni pewnie. Komórek wtedy nie było. Kontakt z rodzicami polegał na tym, że można było zadzwonić do domu od wychowawczyni albo z ośrodka, tak samo kontaktowali się z nami rodzice. Kto miał komórkę, ten ją oddawał nauczycielce żeby nie zgubić/zniszczyć, ale na żądanie telefon był udostępniany. Jechała z nami nasza ukochana pani i dwie mamy do pomocy. Z tego, co pamiętam, żadne dziecko nie tęskniło jakoś megamocno, nie było płaczów i histerii, wiecznego dzwonienia. Zdarzył się jeden 'wypadek’ – kolega rozwalił sobie głowę na wycieczce, tak to przedstawiliśmy rodzicom, a tak naprawdę: zdarł sobie skórę z czoła budując tamę z kamieni nad strumyczkiem na łące :D Dostał na czoło plaster z dinozaurami i po krzyku.
Co było najtrudniejsze?
Higiena. Podstawowe zasady higieny. Ulokowano nas w starym, dużym budynku, mieliśmy dla siebie całe piętro. Łazienki były dwie, na dwóch odległych końcach korytarza. Połowa pokoi korzystała z jednej, połowa z drugiej łazienki. Kibelki, umywali i prysznice tu i tu. W 'naszej’ łazience było ciszej i spokojniej, w tamtej drugiej – zawsze pełno i gwar, więc – sorry za obrazowość ;) – na dwójeczkę większość leciała 'do nas’. Dzieci – jak to dzieci, nie bardzo wiedziały co robić, kiedy się nabrudzi. Mieliśmy po osiem lat! Pozalewane prysznice – norma. Jeden kolega miał problemy z dwójeczką i narobił, biedny, pod prysznicem. Nie sprzątnął, sprzątaczki były, jakie były – brudno było w kabinie przez dwa dni :/ Raz woda komuś nie spłukała dwójeczki, inne dzieci dołożyły swoje i cóż, wystawało nad deskę. Nauczycielka nie mogła się doprosić o interwencję w sprawie zatkanego kibelka i w końcu wszyscy korzystaliśmy z jednej łazienki. Na prysznic 10 minut, więc połowa dzieciaków nie myła się w ogóle. Byliśmy mistrzami w ściemnianiu, że owszem, umyliśmy się – no i jak panie opiekunki miały to sprawdzić? Dziecko przebrane w piżamkę, włosy i ręcznik mokre – uznały, że wszystko okej ;) To wspominam najgorzej, całą resztę – najlepiej. I pamiętną wycieczkę, podczas której w/w kolega 'rozwalił głowę’, i plaster z dinozaurem, i szalone dyskoteki ośmiolatków w rytm hitów Enrique Iglesiasa.
Jeśli ktoś się przeraził przypominam, że to było naprawdę bardzo dawno temu :) Teraz standardy są znacznie inne, choć te znam tylko z opowieści znajomych, którzy pracują jako opiekunowie kolonijni.
To tyle ode mnie. Na kwestie higieny uczuliłabym dziecko. Reszta (tęsknota, telefony itd.) zależą indywidualnie od każdego małego człowieka. Pozdrawiam wszystkich i powodzenia w odcinaniu pępowiny życzę! :)
O matko! Rzeczywiście Twoja historia z higieną troszkę przerażająca! Ja mam bzika na punkcie higieny (czyste ręce to podstawa!) i cóż… przeszło to naturalnie na córkę ;) Więc o to się nie martwiłam ;) Na wszelki wypadek dałam jej jeszcze zestaw mokrych chusteczek i płyn do dezynfekcji rączek… który wszystkie dzieci na szczęście uwielbiają ;)
zauważyłam że masz bardzo ładny łańcuszek ( to serduszko) ! ♥ :”)
Dziękuję :) Serduszko i łańcuszek to prezent od babci :) Ma już swoje lata i wielką wartość sentymentalną :)
Karolinko strasznie podoba mi się twoja fryzura! Za każdym razem te włosy masz pięknie ułożone, cieniowałaś je może jakoś? :) Ja to , końcówki mam dosyć grube i „ciężkie” i tak naprawde nic się z nimi nie da zrobić :(
O mamusiu! O mało nie spadłam z krzesła, gdy przeczytałam Twój komentarz ;) Moje włosy to odwieczny koszmar! Nie mogę zaakceptować tego w jaki sposób się układają! Szczególnie z tyłu (bo tam mam ich dość mało) ale cóż i tak jest o niebo lepiej od zabiegu trwałego prostowania włosów ;) Musze wreszcie zrobić o tym wpis!
Co ty opowiadasz! Mi się naprawdę bardzo podobają, lekkie i widać, że zadbane :) Czekam z niecierpliwością na wpis ;)
Zadbane troszkę z przymusu ;) Gdy nie umyję włosów rano – wyglądam jak straszydło! :)
Mając o 2lata starszą siostrę wyjeżdżałam razem z nią na różnego rodzaju wycieczki już w wieku 3lat, więc pępowina teoretycznie została odcięta dość wcześnie. Jednakże praktycznie dopiero w tym roku, kiedy trzeba było wybrać nową szkołę, a padło na oddaloną 50km „pępuszek” się skończył. W pierwszym tygodniu mama nie mogła w ogóle przyzwyczaić się do braku mojej obecności, dzwoniłaby najchętniej co godzinę a sms’y co 5 minut. Minął miesiąc kiedy dopiero się przyzwyczaiła, że nie jestem już tą malutką córeczką, którą na każdym kroku trzeba kontrolować, a osobą samodzielną, rozważną i zadowoloną z własnego wyboru. :)
Wasze zdjęcie jest magiczne <3 :)
Nicola ma piękną bluzeczkę – jaka to jest firma?
Zara :)