by Karolina

Szkolny automat, a w nim…

Okiem rodzica - Szafeczka - 11 września, 2015

Zaczęła się szkoła, a wraz z nią… no, właśnie – mnóstwo dylematów. piszecie do mnie, abym poruszyła na blogu temat szkolnych automatów. Temat jest jednak dość złożony, bo co szkoła, to inna sytuacja. Odkąd pamiętam szkolne sklepiki były, i dobrze, niech będą. Byle tylko trzymać się zasady, która została ostatecznie wprowadzona odnośnie menu sklepikowego: żadnych niezdrowych produktów! Tam gdzie nie ma sklepików, dzieci kupują przekąski w automatach… a one rządzą się ciut innymi prawami:

1. Wyskakują zza rogu, niczym byk czyhający na swego torreadora (niewątpliwie to byk jest zwycięzcą tego starcia).

2. Na swoich półeczkach zachęcają niezdrowymi napojami i słodyczami, chipsami i innymi produktami urozmaiconymi mnóstwem chemicznych dodatków (na szczęście nie we wszystkich szkołach).

3. Są miejscem spotkań dzieci. Nasze nieświadome niczego pociechy gromadzą się przy nich, cieszą że mogą wciskać guziki na zaczerwienionej klawiaturze wyboru produktu, wrzucać do niej monety.

Właśnie i o te monety chodzi! Zaraz do nich wrócę!

Ciekawostka: niektórzy pierwszoklasiści mają tak małe rączki, że są w stanie wyciągnąć smakołyki bez płacenia! Cóż za spryt! Ciekawe co na to rodzice?

Wspominałam już na początku, że to złożony temat. Przykładowo w naszej szkole są same zdrowe przekąski i soki. W innych natomiast można spotkać jeszcze te „złe” automaty. Rozmawiałam na ten temat z kilkoma zaprzyjaźnionymi mamami i się pytam: Panie dyrektorze, jak te „złe” automaty mają się do proponowania zdrowego trybu życia i odżywiania? Dlaczego część dzieci może jeść zdrowo, a innym proponowane są produkty gorszej kategorii? Pytania zostawiam otwarte, może (myślę, że na pewno) zechcecie się na ten temat wypowiedzieć.

ODNOŚNIE MONET
I tu pojawia się kolejne pytanie: Czy pozwalać dzieciom (kl. I-III) na zabieranie do szkoły portfela? Uważam, że jak najbardziej dziecko powinno posiadać swoje pieniądze. Po co? Aby uczyć się nimi zarządzać w rozsądny sposób. Ale jak rozsądne wydawanie ma się do kupowania chipsów w szkole? Na szczęście mnie ten problem nie dotyczy…

Poza tym (póki co) chcę wiedzieć na co moje dziecko wydaje pieniądze. Pragnę ją nieraz motywować do zakupu czegoś zdrowego, bardziej sensownego. Nie chcę by moja pociecha sterczała jak zaklęta/zaczarowana przed jakąś maszyną i wrzucała tam pieniądze niczym hazardzista. Nie, zdecydowanie nie popieram tej formy wydawania przez dziecko (sześcio-siedmioletnie) kieszonkowego.

Dobrze, jeśli dziecko mówi nam na co wydaje pieniądze, gorzej jak nie wiem co z nimi robi. Ale to już jest odrębny temat :) Ufam, że mamy z dziećmi dobry kontakt ;) Prawda?

Udostępnij wpis

18 komentarzy

  • Aga 11 września, 2015 at 18:36

    „Ciekawostka: niektórzy pierwszoklasiści mają tak małe rączki, że są w stanie wyciągnąć smakołyki bez płacenia! Cóż za spryt! Ciekawe co na to rodzice?” – hahahha dobre! Dzieci to mają wyobraźnię ;)

    Odpowiedz
  • Emilia 11 września, 2015 at 18:42

    U nas w szkole niestety też jest automat i już nie raz słyszałam od córki „Mamo, bo inne dzieci dostają pieniążki. Czy ja też mogę”? Troszkę się zdziwiłam, ale na razie nie dajemy córce pieniędzy do szkoły.

    Odpowiedz
  • Ania 11 września, 2015 at 18:42

    U nas w szkole nie ma ani sklepiku ani automatu. Mała nie bierze pieniędzy do szkoły bo zawsze ma jedzenie w plecaku plus obiad. Natomiast tuż przy szkole jest sklepik (nie na jej terenie więc sprytnie bo dzieci i tak mają dostęp) i w nim już jest wszystko poza zdrową żywnością. Zdarzyło mi się raz zapomnieć spakować małej wody do szkoły weszłam tam żeby kupić jej zwykłą niegazowana mineralkę i okazało się że nie ma :O była tylko smakowa woda. Ze zdrowych przekąsek były tylko banany i suche bułki. Także co z tego że w szkole nie ma skoro tuż obok jest wszystko

    Odpowiedz
  • Ewa 11 września, 2015 at 18:44

    Na szczęście u nas nie ma automatu… chociaż może jest? Chyba będę musiała przejść się dokładnie po szkole, bo kto to wie ;)

    Odpowiedz
  • retro-moderna 11 września, 2015 at 18:50

    U nas nie ma automatu. Szkoła jest dość mała. Ale za to w pobliżu jest sklep spożywczy, więc ci starsi uczniowie mogą do niego w przerwie podskoczyć, ale po lekcjach. ;)

    Odpowiedz
  • Julia 11 września, 2015 at 20:07

    Jestem aktualnie w liceum i u mnie w szkole nie ma sklepiku, jednak są dwa automaty: jeden specjalny na kanapki, a drugi na napoje i przekąski.
    Powiem tak: jestem na nie, jeśli chodzi o zdrową żywność w liceach czy gimnazjach, natomiast w podstawówce jestem jak najbardziej na tak. Dlaczego?
    Jako uczeń podstawówki nie zwracałam uwagi czy kupuję czipsy czy batonika, w szkole jadło się niezdrowo, ale nikt nie to nie reagował. Wręcz przeciwnie, wszyscy czekali na „nowości” jakie pojawiały się w sklepiku.
    Dopiero w gimnazjum przekonałam się jak bardzo niezdrowo dzieci jedzą w szkole. Nasz budynek połączony był z podstawówką. Nie mieli oni prawa przechodzić na naszą część szkoły, jednak że u nas znajdował się sklepik – maluchy często wymykały się i przybiegały zrobić ZAKUPY.
    Kiedy ja chciałam kupić butelkę wody aby zgasić pragnienie po lekcji wf, niezmiernie irytujące było czekanie w kolejne, gdzie dzieciaki robiły ogromne zakupy. Pewnego dnia zszokował mnie jeden chłopiec, który wyłożył na ladę 50 złoty i prosił: 3 napoje, 20(dosłownie!) lizaków z musującym proszkiem, 10 gum Shock, batonika, drożdżówkę i dwie paczki popcornu. Nic tutaj nie zmyśliłam, naprawdę tak wyglądały zakupy chłopca. Podobne zakupy robili jego rówieśnicy, czy inne dzieci z klas I-III.
    Dlaczego w takim razie „nie” dla zdrowej żywności w gimnazjum? Jako uczeń wiem jak to wygląda. Gimnazjalista raz na jakiś czas kupi sobie batonika, Tymbarka, ale głównie korzysta ze sklepiku aby kupić drożdżówkę bądź bardzo popularne (i jakże pyszne) kanapki robione przez panią sklepową. Mało kto kupował chemiczne lizaki, bardziej popularna była paczka paluszków z sezamem. Gimnazjalistą jest już szkoda kasy na wydawanie jej w sklepiku szkolnym – lepiej iść po szkole na pizze, kebaba czy lody włoskie.
    W liceum jest to już w ogóle jakaś komedia. Każdy i tak po drodze do szkoły ma sklep, gdzie może kupić sobie śmiercionośnego batona i słodzony napój. Przynosi go do szkoły i nie jest zainteresowany zakupami w sklepiku czy automacie. Pyszne soki 100% ze sklepiku szkolnego kosztują 4 zł za 250ml, dlatego chyba lepszym rozwiązaniem jest kupić sobie „słodzony” sok w sklepie naprzeciwko, za tańszą cenę. Podobnie kanapki za 6zł z tuńczykiem i mozzarellą. Kto to będzie kupował?
    Uczeń z gimnazjum czy liceum nie widzi nic złego w pójściu do sklepu przy szkole w czasie przerwy.
    Warto zaznaczyć, że dużo młodych ludzi odżywia się dobrze. Jestem jedną z nich i przyznam, że większość od zawsze przynosiła do szkoły kanapki z wieloma składnikami, jabłka i soki bądź wodę. Rzadko zdarzało się, że ktoś miał do picia cocacole czy inny gazowany napój. Batoniki były normą, ale kurde…. jak ma się po 9 lekcji dziennie od 8 rano, to taki batonik naprawdę dobrze działa.

    To moje przemyślenia :) Według mnie (z punktu widzenia klienta szkolnego sklepiku) dziecko powinno dostawać drobniaki do szkoły.

    PS jeśli w jakiejś szkole są jeszcze niezdrowe rzeczy w automatach to niedługo ich nie będzie :) u nas też musieliśmy poczekać kilka dni, aby pojawiła się zdrowa żywność.

    Odpowiedz
  • Qjava 12 września, 2015 at 00:44

    Droga Szafeczko, proszę nie odbieraj tego jako cios skierowany w Twoją stronę. Zawszę traktuje Was jako dobrych i rozsądnych rodziców :) Rewolucja sklepikowa gryzie mnie już kilka dobrych dni i mam potrzebę podzielenia się z Wami i komentującymi swoją opinią.

    Cieszy mnie to, że do Polski dotarł bum na zdrową żywność, na myślenie co pakujemy do buzi sobie i naszym dzieciom. To niewątpliwie ważne i podnoszę obie łapki w górę żeby już tak zostało. Żeby pozostała świadomość.

    Jednak rewolucja dokonana w szkołach jest dla mnie śmieszna. Jestem studentką, do szkoły poszłam w 2001 r. W moim sklepiku było wszystko, odkąd tylko pamiętam. Rurki z oranżadą, gumy Shock, frytki, chipsy, soki, hamburgery, lody, hot-dogi itd. Krótko mówiąc wszystko czego dusza dziecka z piątakiem w ręku (kiedyś za tą piątkę można było się obkupić, że hej!) zapragnie. I było tak na każdym etapie mojej edukacji, w sumie aż po dziś, bo mojej wydziałowej kawiarenki nowe zasady nie objęły. I mimo tak obfitego w śmieciowe żarcie sklepiku, otyłość nie była problemem. To nie sklepiki szkolne są odpowiedzialne za obrastanie dzieciaków w tłuszcz! To nie od kompotu dosładzanego cukrem dzieci się toczą zamiast chodzić.

    Niestety winni są rodzice. Mówię to z wielką przykrością. Kiedy miałam 7-14 lat nie myślałam o grach na smartfonie taty, czy siedzeniu przy komputerze. Od rana do wieczora podwórko było pełne dzieci, upoconych po ganiankach, grze w piłkę, zabawie na trzepaku, graniu w gumę. Byliśmy cholernie aktywnymi dzieciakami, które wpadały na obiad do domu i wypadały w sekundę, bo pod klatką czekali koledzy.
    Dziś widzę mój piękny plac zabaw, odnowiony, odmalowany i… pusty.
    Wizyty w McDonaldzie pamiętam, bo były wyjątkowe i rzadkie. Dziś dla wielu dzieci to podstawa żywienia. Jest tak wielu rodziców, którzy patrzą bezkrytycznie na swoje grube jak świnia dziecko, które ledwo weszło po schodach i pozwalają mu stołować się w fast foodach. Dzieci wybierają czekoladę, bo tego nauczyli ich rodzice. To przykre, ale prawdziwe.

    Apeluję do wszystkich rodziców! Nie czekajcie aż ktoś zajmie się waszym dzieckiem. To WASZE skarby i to WY macie wpływ na to jakimi ludźmi będą w przyszłości i jakie wybory będą podejmować, łącznie z tymi jedzeniowymi! Zachęcajcie dzieci do zabawy, zabierajcie do figloraju, idźcie z dzieckiem na rower, spacer czy pobiegać. Dbajcie o własne dzieci.

    Fakt, że mamy małe „grubaski” w szkołach podstawowych jest winą rodziców, a nie sklepów. To tak jakby usunąć ze sklepów monopolowych alkohol, bo są na świecie alkoholicy.

    Coraz częściej mam poczucie, że rodzicom dziecko się rodzi i kiedy już nauczy się chodzić i mówić, to jest pozostawione samo sobie. Przecież szkoła wychowa. W szkole powinno być wychowanie seksualne, szkoła powinna mówić co jest dobre, a co złe, szkoła powinna odchudzać, a rodzice tylko patrzą na efekty i uzupełniają wprawki szkolne w tablety, laptopy i szpanerskie smartfony.

    Boję się bardzo wychowania własnego dziecka, bo wiem, że w dobie tak dużego postępu technicznego i tego jakim ułatwieniem dla zabieganych rodziców wciśnięcie dziecku tableta z grą, będzie ciężko mi wychować moje dziecko, tak jak byłam wychowana ja. Czyli na podwórku :D

    Cieszę się czytając wasz blog, bo widzę, że istnieją jeszcze rodzice którzy dziecko chcą czymś zainteresować, uczą szacunku do pieniędzy (Portfel do szkoły? Jak najbardziej! To decyzja dziecka na co wyda swoje pieniążki. Fajnie, że dbacie o to by wasza córka wdawała je świadomie) i ogólnie rzecz biorąc nie pozostawiają dziecka samego przy poznawaniu świata. No i przy okazji macie świetne wyczucie stylu i świetnego fotografa :D Tak, ewidentnie miło czyta się wasze posty :)

    Odpowiedz
    • ewelina 12 września, 2015 at 08:46

      dokładnie mam takie samo odczucie odnośnie sklepików jestem nieco starsza ale właśnie to wina rodziców a nie sklepików :)
      Ja pamiętam te domki na drzewach jeśli się nie wyszło na podwórko to była największa kara a teraz całkiem odwrotnie dlatego więcej ruchu dla dzieci mniej smartfonów i innych udziwnień a wasze dzieci na pewno nie będą otyłe !

      Odpowiedz
    • Justyna 12 września, 2015 at 14:43

      DOKŁADNIE! mam 23 lata i jak dziś pamiętam każdą wolną chwilę spędzoną na podwórku :) z dumą mogę przyznać, że byliśmy bardzo kreatywnymi dzieciakami – zabawy do samego wieczora bez minuty nudy! przed moim blokiem nie było ani śladu trawy, bo biegaliśmy, i „sialiśmy” piasek :D i do dziś pamiętam swoją radość na widok zapełnionej nowym piaskiem piaskownicy! a dziś? cisza, spokój, dookoła pełno zielonej trawy, a piaskownica ostatni raz zapełniona nowym piaskiem była hmmmm…? nie pamiętam :)

      Ale nie o tym mowa. Zgadzam się, że to od rodziców w większości zależy jak będzie odżywiało się ich dziecko. Oczywiście ogromny wpływ na wybory dziecka mają jego rówieśnicy aleee i dzieci mają swoje rozumy oraz nawyki wpojone przez rodziców i umieją dokonywać wyborów :) u mnie w szkole podstawowej również był sklepik. Ale ja korzystałam z niego bardzo rzadko, ponieważ po pierwsze śniadania i przekąski do szkoły dostawałam od rodziców, po drugie nie dostawałam pieniędzy do szkoły, nie dostawałam również kieszonkowego (nigdy) między innymi dlatego, że moich rodziców nie bardzo było stać na to, żeby trójce dzieci ofiarować kieszonkowe, a po trzecie jak już dostałam jakieś „drobniaki” to byłam wniebowzięta że mogłąm kupić sobie batonika, gumę czy soczek. I najważniejsze – nie byłam poszkodowanym dzieckiem. Może dlatego, że żyliśmy dobrze, niczego nam nie brakowało ale skromnie?
      Piszę o tym dlatego, żeby złamać stereotypy, z którymi spotykam się bardzo często – dzieci od najmłodszych lat powinny dostawać od rodziców pieniądze, żeby umieć nimi dysponować. O NIE! to nie prawda. ja nie dostawałam pieniędzy od rodziców a mimo to jak dostałam pieniądze od kogoś np z rodziny to wydawałam je na to co bardzo chciałąm mieć albo po prostu odkładałam do (w wieku chyba 7 lat miałam zaoszczędzone 600 zł). Moim zdaniem umiejętność racjonalnego wydawania pieniędzy to również kwestia wychowania. „za moich czasów” :D W WIĘKSZOŚCI kieszonkowe dostawały dzieci, których rodzice byli (na chłopski rozum) bogatsi i których było na to stać – dzieci zawsze najlepiej ubrane, ubrania z postaciami z najnowszych bajek itp :D przynajmniej w mojej małej miejscowości. Inaczej było z pieniędzmi do szkolnego sklepiku, których wartość nie przekraczała 5zł i to nie było kieszonkowe tylko po prostu dodatek do śniadania. Oczywiście dziecko mogło je wydać na coś zdrowego bądź nie, i tu uwaga – jeśli kupiło sobie czekoladowego batonika bo miało na niego ochotę to co w tym złego? jeden batonik nie świadczy o złych nawykach żywieniowych, o tłustych dzieciach itp., lub zachować.

      I najważniejsze – dzieci które nie otrzymywały kieszonkowego W WIĘKSZOŚCI czuły się gorsze, winiły o to rodziców i porównywały ich do rodziców swoich rówieśników. A piszę o tym po to, żeby uświadomić niektórych, że skromność też uczy racjonalnego dysponowania pieniędzmi.
      W WIĘKSZOŚCI takie dzieci, które od najmłodszych lat mają swoje pieniądze nauczone są, że je mają i muszą mieć, bo dostawały je od rodziców zawsze i to jest normalne, że pieniądze się ma. Nie rozumieją dzieci, które nie otrzymują kieszonkowego, bo przecież dlaczego ona/on nie ma? nie mają pieniążków? i co takie dziecko wtedy odpowie? No chyba, że można nauczyć dziecko, że ja Tobie daję bo mogę Ci dać, stać mnie itp, ale pamiętaj, że nie wszystkie dzieci dostają bo…? :)

      Ja tylko wyraziłam swoje zdanie, nie krytykuje nikogo :) Oczywiście jestem za tym, żeby uczyć dzieci od najmłodszych lat dysponowania pieniędzmi a jaki kto przyjmie sposób to już jest indywidualna sprawa :) byle by „nie zgorszyć dzieci” :)

      a co do sklepików, moim zdaniem zdrowa żywność – TAK!! ale czekoladowy batonik to również nic złego :) oczywiście w umiarkowanych ilościach, a to już zostawiamy rodzicom :)

      *zaznaczałam W WIĘKSZOŚCI ponieważ oczywiście nie tyczy się to każdego, wszystkich dzieci oraz rodziców :)

      Odpowiedz
      • Szafeczka 12 września, 2015 at 19:45

        Kochane, oczywiście w pełni zgadzam się z tym, że to MY RODZICE jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci i za ich wychowanie. To my uczymy ich zdrowych nawyków i przekazujemy wartości które są w nas samych. Co z rewolucją w sklepikach i automatach? Jasne, to nas nie zwalnia z obowiązku dbania o dietę, ale skoro już takie miejsca są, to niech nam pomagają, a nie przeszkadzają :)

        Odpowiedz
  • ewelina 12 września, 2015 at 08:40

    a moim zdaniem to że wprowadzili w szkołach sklepiki ze zdrową żywnością to jakiś absurd po dziecko pójdzie przed szkołą do sklepu który jest obok i tam dostanie to co chce… za moich czasów było wszystko w sklepikach i sklepiki to było też miejsce spotkań a nie teraz zamykają sklepiki bo im się nie opłaca nic dziwnego mały soczek za 5 zł no ludzi to wole kupić soczek w kartoniku dla dziecka w sklepie za 1 zł. Bo niby walczą z otyłością u dzieci na litość boską u Nas do dziś nikt nie ma problemów z nadwagą owszem w całej szkole może było 5 dzieci otyłych ale ich rodzice wyglądali tak samo więc to nie przez sklepikowe jedzenie…

    Odpowiedz
  • Nataliiiii 12 września, 2015 at 09:03

    Początek roku. Na sali gimnastyczne tłumy (8pierwszych klas), zapłakane , pięknie ubrane mamusie i eleganccy tatusiowie.
    Mówię do małża, idz do picia kup coś, tam gdzieś jest automat-kokakole mnie weź!
    Wraca, w ręku mineralna.
    Natala tam sama woda i dwa soki jabłkowe!
    Można? Można.
    Pozdrawiamy!

    Odpowiedz
  • Paulina 12 września, 2015 at 12:00

    Co do wpisu popieram zdrowe odżywianie, ale rodzice powinni wprowadzać to już w domu od najmłodszych lat. Jestem jedynie przeciwna zmianom w klasach licealnych. To juz dorośli ludzie, którzy jednak powinni mieć prawo wybrać co zjedzą. Kochana Karolino mam jeszcze pytanie czy mogę się spodziewać następnego wpisu z jakimiś pysznymi przepisami? (oczekuje z niecierpliwością) :*

    Odpowiedz
    • Szafeczka 12 września, 2015 at 19:38

      Obiecuję przygotować jakieś przepisy! Jesień zbliża się wielkimi krokami, to będzie więcej okazji ku temu ;)

      Odpowiedz
  • Asia 12 września, 2015 at 13:52

    Odnośnie odżywiania dzieci: odkąd uświadomiłam sobie co to zdrowe odżywianie sukcesywnie wprowadzam je do mojego domu. Nie powiem – było ciężko. Mówię to z perspektywy bycia ciocią, która na co dzień ma siostrzeńców pod opieką. Dzieci na śniadanie od zawsze jadły jakieś czekoladowe kulki, czy desery z koroną. Obiad? Ze zdrowych przechodziła tylko pomidorówka i to z białym makaronem, ewentualnie kotlet z głębokiego tłuszczu. Kolacja w najlepszym wypadku jajko sadzone – tak to kolejne porcje słodzonych jogurtów. W między czasie lody, czipsy i inne śmieciowe żarcie kupowane przez dziadków lub matke pragnącą zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia. Chyba nie muszę mówić jak dzieci na takim jedzeniu funkcjonują. Początki były ciężkie: czemu ten makaron taki czarny? ten ryż taki dziwny, takiego mięsa (pieczonego np.) to ja nie lubię. Owoce i warzywa? Nigdy w życiu. Nie zmuszałam dzieci do jedzenia, ale również nie robiłam nic innego. W przypadku dziadków było ciężko, bo jak to tak dziecko bez obiadu! Już lepiej dać mu te frytki czy pizze, byleby zjadło! Jednak nie dałam się ugiąć i przyniosło to skutki: dzieci po kilku godzinach głodniały na tyle, że były skłonne posmakować tych dziwactw ;) Teraz po ponad roku jest u nas ogromna zmiana. Zdrowe posiłki są dla nas normalne, dzieci do szkoły noszą grahamki, soki 100% i musy lub jakiś owoc. Zamiast czipsów sięgają po popcorn, słonecznik lub orzechy. Myślę, że to duży sukces i dlatego zachęcam do niepoddawania się w walce o zdrowe odżywianie!

    Odpowiedz
    • Szafeczka 12 września, 2015 at 19:37

      Super! Wytrwałości w walce o zdrowe odżywianie życzę :)

      Odpowiedz

    Zostaw komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

    Zobacz najnowsze wpisy!