Tego wpisu miało nie być. Po prostu musiałam coś z siebie wyrzucić i uznałam, że szybka oraz bezpośrednia forma InstaStory będzie najlepszym sposobem. Nie spodziewałam się tak dużego odzewu z Waszej strony. Pojawiły się również prośby o zrobienie wpisu na tem temat, z nadzieją, że komuś to otworzy oczy. Dla tych, którzy nie widzieli, opiszę sytuację jeszcze raz. Tym razem dokładniej.
Noc Naukowców
Pewnego popołudnia córka wróciła ze szkoły z niesamowitą nowiną. W piątek miała odbyć się Noc Naukowców, a do wzięcia w niej udziału zachęcali zarówno nauczyciele, jak i koledzy z klasy. Muszę na wstępie przyznać, że z całym naszym zamiłowaniem do zwiedzania i podróży, takie imprezy zazwyczaj staramy się omijać szerokim łukiem. Powód jest prosty, stosunek ilości straconych nerwów i czasu, do tego co sama impreza oferuje, najczęściej wypada dość kiepsko. Tym razem daliśmy się namówić. Koleżanki z klasy chodzą już od 3 lat i jest super, a córka w programie znalazła fajne doświadczenia. Nie mieliśmy wyjścia… a ja nawet się cieszyłam.
Zebraliśmy się zatem około godziny 19 i wyruszyliśmy na Rynek Główny. Gdy podchodziłam pod budynek, pierwszą myślą w głowie było – „wiedziałam”. Kolejka na kilkanaście osób. Trudno, skoro wiedziałam, to nie ma co udawać zaskoczonej, tylko grzecznie czekaj w kolejce. Wakacje w Paryżu przeżyłam, swoje odstałam, to i tutaj dam radę.
Po 40 minutach udało się nam wejść do środka. Wszystko w sumie przebiegało całkiem normalnie… dopóki nie weszliśmy do sali z doświadczeniami. Po pierwsze, ludzie od progu rzucili się, jakby rozdawali 3 cytryny. Po drugie, jak już ktoś stanął w miejscu, to z każdej strony był przepychany. Nie było litości dla nikogo. Również dla mojej córki.
Tutaj muszę wspomnieć, że jest ona bardzo grzeczną dziewczynką. Żyje tak, aby swoją egzystencją nie przeszkadzać innym. Udało się jej grzecznie zająć miejsce w okolicach pierwszego rzędu, tak aby coś widziała. Oczywiście dwa razy została stamtąd wypchnięta. Jednak to wszystko nic, najgorsze dopiero miało nadejść. Pierwszą falą żenady było nadejście (już w trakcie pokazu) mamy z dwójką dzieci, która już od progu krzyczała „dzieci idą, dzieci, dzieci, miejsce dla dzieci!”. Po usunięciu z drogi kilku nieletnich przeszkód, natrafiła na jeden uparty egzemplarz. Był to chłopiec, który ewidentnie nie chciał dać się przestawić. Ona pcha, on stawia jeszcze większy opór. Przepychanka trwała z pół minuty, aż w końcu się jej udało. Wepchnęła swoje dzieci na sam przód, zasłaniając nimi (oraz swoją osobą) widoczność pozostałym uczestnikom.
Drugi akt
Po tej części, przenieśliśmy się na pierwsze piętro, gdzie już na schodach dało się wyczuć nerwową atmosferę. To pewnie zasługa dwóch magicznych słów, które to rozpalały zmysły wszystkich zgromadzonych. Darmowe. Lody. Tak, drugi miał być warsztat dotyczący kuchni molekularnej. Całość sprowadzała się do wymieszania śmietanki z aromatem waniliowym i zalaniem ciekłym azotem. Dwie minuty mieszania i gotowe. Następnie lody miały być nakładane do małych kubeczków. Dzieci już od pierwszych chwil napierały na stół tak, że organizatorzy faktycznie bali się, że za chwilkę wszystko się rozsypie w drobny mak. Z przodu atmosfera dorównywała temu co dzieje się w pierwszych rzędach na rockowym koncercie. Kubeczki mieli oczywiście podawać organizatorzy, jednak las rąk, które to uprzednio wydarły kubeczki, był nie do ogarnięcia. Gdy ktoś już dostał swoją porcję i chciał wyjść, po prostu krzyczał „chcę wyjść” i taranował sąsiadów, jak jedna dziewczynka, która to przy okazji przydusiła mniejszego od siebie chłopca… tak, ręką w okolicy krtani.
Cyrk.
Czułam się autentycznie zażenowana. Było mi wstyd, że w ogóle w tym uczestniczę. Przypomniało mi się wtedy dlaczego nie pojawiamy się w takich miejscach. A i owszem, często tego żałujemy. Natomiast jedno takie wyjście na rok wystarcza, aby przyznać sobie rację i wyzbyć się wyrzutów sumienia.
Wnioski? Kilka.
Na dobrą sprawę, ciężko mieć pretensje do dzieci. Jestem przekonana, że większość takich zachowań po prostu wynosi się z domu. Nie da się tego inaczej nazwać, jak po prostu brakiem wychowania. Czego się spodziewać, skoro dorośli zachowują się dokładnie tak samo. Nie trzeba daleko szukać. Byle filmik z bitwy o karpie czy torebki w dyskoncie świetnie pokazuje, że cena faktycznie czyni cuda i z każdej miłej pani i każdego eleganckiego pana, potrafi zrobić zwykłego buraka czy ziemniaka. Ot cała tajemnica. Niestety gdy mamy do czynienia z czymś darmowym, w części społeczeństwa wyzwalają się te same pierwotne instynkty. Potrzeba walki! Tam było jeszcze gorzej, to była walka o dobro moich dzieci! Jestem rodzicem, a mi i mojemu dziecku się należy!
–
Podczas Nocy Naukowców mogliśmy zaobserwować kilka eksperymentów. To co dzieje się, gdy dodamy ciekłego azotu do śmietanki. To jak jodyna potrafi się odbarwić, a później zyskać kolor na nowo. Jednak wisienką na torcie, prawdziwym arcy-eksperymentem, było połączenie trzech składników: ZA DARMO, MOJE DZIECKO i MI SIĘ NALEŻY.
Przez jakiś czas myślałam, że to ja jestem uprzedzona… że może wymyślam. Jednak dostałam od Was dużo wiadomości, w których opisywałyście podobne doświadczenia i odczucia. Niestety pojawiły się również głosy, że w innych krajach takich problemów nie ma, a po powrocie do Polski są znów zauważalne. Może to potraktujemy to jako światełko w tunelu? Może to ciągnąca się za nami skaza PRLu, która za jakiś czas zniknie?
Przykłady? Proszę, oto część z wiadomości:
„To jest nic… Ja pracuje w publicznym przedszkolu, publiczne = dużo maja za darmo tak jak powiedziałaś… Zapraszam na zebranie z rodzicami zobaczysz co sie dzieje.. Pracuje z dziećmi i z rodzicami już 10 lat i stwierdzam że jest coraz gorzej stwierdzenie „bo mi sie należy” jest na standardzie ;)”
„Na szczęście sa też Ci „normalni” aczkolwiek coraz ich mniej.. Może zrobimy akcje „normalny rodzic = normalne dziecko” :D bo nie ukrywam te ich frustracje odbijają się na dzieciach baaaardzo!”
„To takie przykre.. My mieszkamy w UK i chodzimy rowniez z naszym synkiem na przeróżne eventy organizowane dla dzieci. Oscar ma 1,5 roku … oboje z mężem jesteśmy zawsze zaskoczenie zachowaniem i wychowaniem starszych dzieci tutaj. Większość kiedy widzi ze pojawił sie miedzy nimi taki mały szkrabik ustępuje miejsca a kiedy biega wokół nich to jeszcze uważają żeby go nie przewrócić. Takie same sytuacje sa na placach zabaw kiedy starszaki kopia piłkę a mały gdzieś podbiegnie w ich stronę.. gra natychmiastowo na hasło „watch out, little boy is playing here too” jest zatrzymana i dzieci czekają az malutki odejdzie albo ja go zabiorę i beda mogli kontynuować . Będąc w Polsce w wakacje byliśmy na lokalnym festiwalu dla dzieci… Oscar dosłownie bal się tłumów popychających się dzieci i cały czas siedział nam na rękach, nie było mowy o jakiejkolwiek spokojnej zabawie bo niestety ale my również baliśmy się o jego bezpieczeństwo.”
„O tym właśnie pomyslałam, ze czasem wole zapłacić, nie iść na darmowe, bo nie chce być chamska, ale nie da sie inaczej tego określi, przychodzi (…), która uważa ze wszystko jej sie należy za darmo :(„
„Ja mam notorycznie takie sytuacje, moja córka ma co prawda 2,5 roku, ale chodzimy z nią na różne „eventy” dla dzieci i to co wyprawiaja rodzice to jest kpina. Nasza córka jest notorycznie przepychana przez „wielkich” w stosunku do niej rodziców, którzy przepychają swoje dzieci, a ze ona tez z reguły ustępuje to mnie to zaczęło powoli wkurzać i zaczęłam się włączać w takie sytuacje bo nie mogę patrzeć jak wszyscy robią z niej „frajera” bo nie jest egoistka i się nie pcha. Takie sytuacje zdarzają się nawet w aqua parku, kiedy rodzice w brodziku dla dzieci zdeptuja Marceline bo lecą za swoimi niewychowanymi dziećmi nie patrząc pod nogi. Poruszyłaś mega irytujący temat, ale może ludzie się trochę otrząsną…”
„Oby! Chociaż chyba tak jak mówisz, to polska przypadłość :( ale zauważyłam tez ze najgorsze z najgorszych są babcie, które uważają swoje wnuki za najważniejsze na świecie. Ok, wiadomo, ze to babcia ale w zestawieniu z innymi dziećmi zapominają o rozsądku i potrafią innym dzieciom np wyrwać zabawki…bez komentarza!”
–
Chciałabym umieć podsumować ten wpis jednym zdaniem i radą, którą mógłby każdy z nas wprowadzić w życie od dziś… To chyba nie takie proste. Nawiązując do wstępu, czy taki wpis może komuś otworzyć oczy? Szczerze – nie wydaje mi się, ale bardzo chcę w to wierzyć! Może trzeba z drugiej strony, zastanowić się, jakie zachowania i wartości przekazujemy dzieciom?
Czy chcemy wychować egoistów, którzy wierzą w to, że wszystko im się należy, a jak coś się nie udaje, to przyjdzie mama i zrobi awanturę? Natomiast pozostałym, może to otworzy oczy, tym wszystkim z nas, którym takie zachowania nie mieszczą się w głowie. W jaki sposób? Po prostu musimy takie zachowania piętnować. Z klasą i na spokojnie, ale zwracać uwagę na takie zachowania. Również w Internecie.
2 komentarze
Byłam kiedyś na nocy muzeów w Krakowie. Powiem tak: pierwszy i ostatni raz!!
Bardzo trafne spostrzeżenia. Mam nadzieję, że otworzą oczy innym rodzicom. ; )